Kejbyl jest pierwszą grą autorstwa Yoroiookamiego, jaka jest aktualnie dostępna. Została stworzona w prezencie dla użytkownika o pseudonimie -
a jakże! - Kable, która to gra ma przezentować jego "niby-przygody". To oznacza więc, że nie będzie to wielka epicka przygoda,
tylko kameralny (trwającym pół godziny) projekcik, który w sumie można podpiąć trochę pod wazelinę. Nie zmienia to jednak faktu, że wielu
osobom gra się podobała.
Zacznę jednak od dość stosownego miejsca na początek - czyli od ekranu tytułowego, który jest bardzo... różowo-czerwony. Miło ze strony autora,
że jest custom title, mnie nawet się podoba, ale niektórych taka stylistyka może nieco odstraszać. Po wybraniu opcji
nowa gra, tytułowy bohater
zaczyna opowiadać swoją historię, jak to trafił na tą wyspę dwa dni temu i biedak już nie wytrzymuje. Z pomocą cheaterskich umiejętności udaje mu się
dotrzeć do miasta Ultimy, z postanowieniem usunięcia jedynej słusznej adminki terroryzującej krainę (a.k.a. Ayene) i jej znajomych, tak po drodze.
Widać, że fabuła jest kreślona mocno pod społeczność forum - zaprezentowane zostają postacie, związane z rzeczywistymi użytkownikami, ale w sumie o większości nic
się specjalnie w trakcie gry nie dowiadujemy. Cała linia fabularna jest prosta jak konstrukcja cepa - zdobądź poziom x aby zaciukać bossa. Cel
przynajmniej jest jasny, a sytuacje z nim związane pomagają trochę zrozumieć lore świata i jakoś postacie zidentyfikować, mimo że samych nicków się
za nic nie rozpoznaje, a samych osób - nie widziało nigdy na ich tekstowe wypociny. Gra również posiada specyficzny humor, związany ze złymi praktykami
pierfszych tfurcuf (błędy zamierzone) gier w RPG Makerze. Niewtajemniczni nie zrozumią, a nawet wtajemniczonym w realia może się nie podobać.
Dialogi są pokryte całą masą emotikonek wziętych rodem z tekstowych czatów, co nadaje dodatkowej ekspresji dialogom, ale dodatkowo je ogłupiają i nadają
im dość specyficznego klimatu. Niektóre dialogi są jak żywcem wzięte z jakiegoś czatu, co jest ich z jednej strony mocną stroną - wziąwszy pod uwagę
setting gry - a z drugiej słabszą, bo czasami nie mają one sensu.
Pierwsza część gry to w zasadzie grind. Bijemy internetom ducha winne Konrady na arenie w kółko, aż nie wbijemy konkretnego poziomu, na którym
portal postanowi nas przenieść do dalszej części gry, która jest już bardziej rozbudowana gameplayowo i oferuje minigierki oraz sekrety poukrywane
na mapie. Jednak u podstaw wciąż jest stająca się w czasem coraz bardziej nużąca walka.
W tym momencie gry też można zwrócić uwagę na udźwiękowanie, na temat którego się rozwinę nieco więcej.
Praktycznie po pierwszej minucie gry z przyjemnym tunem z RTP, produkcja atakuje znaną pewnie wszystkim melodią
Overworlda z klasycznego Super Mario
Bros.. Źle zloopowaną wersją, która w dodatku jest odtwarzana dość często w początkowych partiach gry, co się staje dość irytujące. Dodatkowo, słychać mocny
recykling zasobów - na przykład ten sam utwór odtwarzany jest podczas walki i na ekranie tytułowym.
Graficznie gra wygląda jak standardowa gra zrobiona na RTP - mapki są schludne, dobrze zaprojektowane, po prostu spełniają swoją rolę. Dodatkowych grafik jest
tu trochę, ale też nie za dużo; postacie użytkowników oraz słynni już na RM-owej scenie przeciwnicy - toksycznie różowe, uśmiechnięte Konrady.
Dodatkowych efektów dają używane czasami promienie słoneczne oraz obowiązkowy w RPGVX-owych produkcjach skrypt potocznie zwany Edisonem, dodający bajerki
w postaci oświetlenia na mapie, co czasem daje ciekawe efekty, ale czasami jest wciskane na siłę. Autorowi jednak udało się jakoś go ogarnąć i w miarę
wkomponować.
A jak się gra w Kejbla?
Większość gry to są dość monotonne walki, na początku do znudzenia z jednym i tym samym przeciwnikiem - wspomnianym wyżej Konradem. Walki niczym nie różnią
się od standardowych - mamy rozmazane tło i przeciwników widzianych od przodu. Jednak został do tych walk dodany dość przydatny bajer - możemy zobaczyć, ile
przeciwnikowi zostało zdrowia, co pozwola na łatwiejsze obranie strategii. Chociaż nie jest jej potrzebne jakoś specjalnie dużo, przeciwnicy jacyś trudni nie są i da się ich w miarę
łatwo pokonać, a po drugie, zdrowie regeneruje się po każdej potyczce, co mocno ułatwia zadanie. Reszta gry to chodzenie po mapie, rozmowy z użytkownikami
o niczym albo ciągle o tym samym (czyli o głównym wątku). W nielicznych momentach
możemy sobie trochę poeksplorować mapkę czy napotkać na dość irytującą minigierkę, o której za dużo nie powiem, bo to w sumie już strefa spoilerowa, a nie
chcę nikomu psuć zabawy.
Podsumowując:
Kejbyl jest grą wtórną i momentami nudną. Czasami zaskakuje swoją treścią, ale przez większość czasu można odnieść wrażenie "cooooo?". Jest to gra dla
bardzo wąskiej grupy odbiorców, która nie tłumaczy ludziom z poza grupy wielu rzeczy o świecie. Można spróbować, ale żeby nie było, ostrzegałem.
I to się nazywa sportowe zachowanie fair-play.
Widać, że uprzejmość typowych użytkowników jest ich *echem* silną stroną.
Wspinaczka po górach z towarzyszem. Można tutaj wspinać się po wystających ze skał pnączy i zabierać rzeczy ze skrzynek.
Wnętrze jaskini z wkurzającą zagadką i obowiązkowym skryptem na oświetlenie.
Tekst: almostnoruby
email:
almostnoruby@live.com