Aktualności

 
 
 
Top 10
(kleo, 15.02.2014)

Zestawienie to zawiera wyłącznie gry, które zdołałam ukończyć i pewnie za jakiś czas sama będę zaskoczona, że przybrało ono taki właśnie kształt. Bo sporo już za mną, ale chyba nie mniej przede mną - RM to wciąż dla mnie w dużej mierze terra incognita. A poniżej dziesięć ciekawych wysepek, które udało mi się odkryć i, dłużej czy krócej, na nich pomieszkać - zainteresowanych zapraszam do przejrzenia fotek z tej podróży. W proporcji pół na pół Polska i świat, a w kolejności alfabetycznej - na inną jakoś nie mogłam się zdobyć. :)


Green Levithan Code IVII (RMVX, Reptile)


Moje osobiste drzwi do RM-a, pierwsza gra na tym silniku, w jaką zagrałam - i wsiąkłam na dobre. Na jej temat nie ma sensu zbytnio się rozpisywać, bo pewnie niemal każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o RM-ie, dobrze ją zna. Beztroski, lekki klimacik, niewymuszone, śmieszne dialogi z mnóstwem katastrofalnych błędów i moje kochane RTP – za to uwielbiam Green Levithany, a ten w szczególności. Poza tym – jakie dziwne rzeczy potrafią czasem utkwić w pamięci – do tej pory tłucze mi się po głowie dialog z pewnym starszym panem, który opowiada bohaterce, jak to stracił rodzinę, zdrowie i pieniądze, grając nieustannie w jakieś mmo (nie pomnę, jakie) i rozwijając swoją postać wojownika. A pamiętam o tym dlatego, że pewna osoba przyglądająca się, jak to oddaję się niewyszukanej rozrywce pogrywania w GL, skomentowała go następująco: „No i widzisz, dziadek? Zmarnowałeś życie... Trzeba było iść w maga.” To się nazywa wyczuć klimat, nie?


Gromada (RM 2003, CoR_P)


Długo by wymieniać, co w tej grze mi się podoba. Fabuła, dialogi, grafika, mechanika (no dobra, w niektórych minigrach jest nieco toporna), muzyka... Krótko mówiąc - wszystko. Gromada to klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Taki dość szczególny, bo w świecie Gromad jest po prostu brzydko. Otoczenie jest paskudne, a ludzie niepiękni i zwykle niczego dobrego nie można się po nich spodziewać. A do kompletu główny bohater nazywa się, hm, jakoś tak... nieciekawie. Całość jest nieprawdopodobnie spójna i wciągająca, a w dodatku można grę przejść na kilka sposobów. Czego zresztą osobiście nie lubię, ale akurat w tym wypadku jestem skłonna przymknąć na to oko. No i trzeba pilnować towarzyszy - o mało się nie popłakałam, kiedy w walce nieodwracalnie zginął mój ulubiony robot. Jeśli chodzi o gry, wszystko kojarzy mi się z przygodówkami, więc wrażenie, jakie wywarła na mnie Gromada, mogę porównać z tym, jakie miałam, grając w Beneath the Steel Sky, grę o zbliżonym klimacie i w pewnych kręgach zasłużenie kultową - podobnie zresztą, jak Gromada w nieco innych kręgach.


Opowieści z Asgun (RMVX, Noruj)


Rzadko w grach zdarza się zobaczyć tak ślicznie opowiedzianą bajkę jak ta, którą zaserwował nam Noruj. To jedna z nielicznych polskich makerówek, w których bohaterowie są wyraziści, ich motywacje mają sens, a dialogi trzymają dobry poziom. A wszystko to w niezłej oprawie i z mnóstwem nienachalnych, dobrze dobranych i zrealizowanych urozmaiceń, przywodzących na myśl najlepsze wzorce przygodowego (i nie tylko) grania. OzA to jedna z pierwszych gier z RM-a, w jakie miałam okazję zagrać i mocno utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że warto dalej zagłębiać się w temat. No i znaleźć jakiś sposób, żeby ukończyć grę pomimo znikającej łódki. ;)


Quintessence - The Blighted Venom (RM XP, Kan Gao)


Trudno znaleźć odpowiednie słowa na opisanie produkcji Kana Gao, zwłaszcza pod względem fabularnym. Jest to opowieść z gatunku moich ulubionych – nic nie jest w niej czarne ani białe, nikt nie jest jednoznacznie dobry ani zły. Fabuła jest poprowadzona wprost rewelacyjnie – zaczyna się dość prosto, ale gdy gracz może mieć już ukształtowany pogląd na temat roli poszczególnych postaci, autor powoli odkrywa przed nim kolejne wątki, które subtelnie, acz skutecznie, zmieniają jej postrzeganie. Ci dobrzy wcale nie są aniołami, a czarne charaktery także okazują się mieć swoje – niebagatelne – racje. Cała historia, choć skomplikowana, to jest dobrze pomyślana, wciągająca, trzyma się kupy, a do tego skrzy się całym spektrum ludzkich emocji – przynajmniej do momentu, do którego autor dociągnął swoje dzieło.
Wypadałoby może jeszcze dorzucić parę słów o innych elementach, bo w końcu gra to nie książka i nie samą fabułą stoi. Tu też jest bogato – dobra grafika, autorska muzyka i system walki, różnorodne elementy logiczne, pomysłowe minigry - długo by wymieniać. W grze jest co robić i jeśli ktoś uważa, że „To the Moon” to szczyt możliwości Kana Gao, to Quintessence może go mocno zdziwić – oczywiście na plus.


Star Stealing Prince (RM VX, Ronove)


Zasłużony zwycięzca Misao 2012, konkursu organizowanego przez rpgmaker.net, to gra, która po prostu mnie urzekła. Ciekawą fabułą, niebywale staranną oprawą audiowizualną (żeby nie być gołosłowną - np. jak bohater chodzi po śniegu, to zostawia ślady, które po chwili znikają - niby mała rzecz, ale takie drobiazgi tworzą atmosferę), ciekawymi i - wreszcie - dość trudnymi zagadkami. Ale przede wszystkim melancholijnym, choć pozbawionym taniego sentymentalizmu, nastrojem. W opakowaniu bajkowej historyjki autorka zdołała w dodatku upchnąć całkiem poważny temat - Star Stealing Prince to opowieść o wychodzeniu z przytulnego kokonu młodzieńczych złudzeń i bolesnej konfrontacji z rzeczywistością. Uwaga - zdecydowanie babska historia, „prawdziwi” faceci niech się raczej trzymają od niej z daleka. ;)


Tale of Exile (RM 2003, LasTTurn)


ToE to bez wątpienia jedna z najlepszych polskich gier z RM-a i ogromnie przykre jest, że nie doczekała się ukończenia (LasT, wracaj na scenę i bierz się do roboty, fanki czekają:). Choć z początku nieco mnie denerwowały nietypowe dla makerówek rozwiązania (już myślałam, że temat mam ogarnięty, a tu mnóstwa rzeczy trzeba było uczyć się od nowa), to warto było się przełamać. Z gry mocno zapadła mi w pamięć muzyka, a także dialogi z mnóstwem wzbudzających dyskomfort wyborów (a co będzie, jak źle wybiorę?). Szczególnie pamiętam swoją przemowę w roli świeżo upieczonego władcy, w wyniku której, dzięki umiejętnemu zrównoważeniu interesów różnych grup społecznych, do uroczego imienia Antoniusz dostałam równie uroczy przydomek „Nijaki”. No i to, że dopiero w Wiosce Drwali znalazłam miejsce, gdzie można sprzedawać trofea z pokonanych wrogów (musicie zresztą przyznać, że tego na targu w Estalionie nie było łatwo znaleźć). Ulepszania broni też zresztą nauczyłam się dopiero pod sam koniec gry, w związku z czym nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się ją w ogóle przejść. Hm, wychodzi na to, że motywacja to podstawa.


Tales of the Drunken Paladin (RM VX, Drunken_Paladin)


Trzyczęściowa, gigantyczna produkcja na jakieś 40 godzin grania - i ani minuty znużenia. Dla mnie mistrzostwo makera, jeśli chodzi o gry komediowe. Do tego ogromna praca autora – do każdej beczki, skrzynki, szafki i czego tam jeszcze, można podejść i coś z tego mieć – jeśli nie przedmiot, to walkę, a jeśli nie walkę, to komentarz bohatera, za każdym razem inny i za każdym razem godzien przeczytania. W pakiecie mnóstwo dodatków – wykopywanie z ziemi skarbów, zbieranie skał, zielarstwo, crafting, minigry, wyjątkowo rozgadane savepointy i cała masa innych rzeczy, bardzo zgrabnie wtopionych w całość
Najbardziej jednak pokochałam tytułowego bohatera, zapijaczonego, emerytowanego zbawcę świata, który ponownie rusza tyłek dopiero wtedy, gdy ktoś podpali jego ulubioną knajpę. Anebriate (bo tak ma na imię ów okaz) jest do tego osobnikiem o mało lotnym umyśle i wyjątkowo utylitarnym podejściu do zasad moralnych – a przy tym wszystkim po prostu nie da się go nie polubić. Gra dorobiła się własnego, prężnie działającego forum, na którym można znaleźć min. szczegółową solucję i mnóstwo wskazówek do gry, a w razie potrzeby uzyskać bezpośrednią pomoc od użytkowników – to ostatnie sprawdzałam osobiście, więc mogę za to ręczyć.


The Frozen World (RM 2000, Lys86)


Jeśli chodzi o twórczość Lysa, to właściwie w tym zestawieniu mógłby się pojawić niemal każdy jego wytwór. Spośród nich chyba najlepiej wspominam A Blurred Line – tyle że to gra, która nie została ukończona. A gdy wyszło to na jaw (jakoś wcześniej udało mi się o tym drobiazgu nie dowiedzieć), to najzwyczajniej w świecie się wściekłam, więc za karę tej gry tu nie będzie. ;) Frozen World równie mocno zapisał mi się w pamięci, a to za sprawą fabuły ze świetnym (i oczywiście wzruszającym;) zakończeniem, a także niesamowitego, autorskiego BS-u. Wreszcie walki, zamiast stanowić przykrą, nudną i męczącą konieczność, sprawiały mi prawdziwą przyjemność.


Wither (RM 2003, Rastek)


Krótka, niepozorna gra o... zbieraniu kwiatków. Tak, to nie żart - w grze naszym jedynym zadaniem jest uskładanie odpowiedniej wielkości bukietu i złożenie go na czyimś grobie. Produkcja oczarowała mnie swoją prostotą, zarówno jeśli chodzi o rozgrywkę, jak i grafikę - to, co widać na screenie, to właściwie wszystko, co możemy w niej zobaczyć. Ascetyczna, wysmakowana oprawa, nawiązująca do starych, konsolowych RPG-ów, kryje w sobie nieprzebrane zasoby klimatu, refleksyjny nastrój i oczywiście skromną objętościowo, ale treściwą fabułę. Krótko mówiąc - kolejny wyciskacz łez z mojej kolekcji. ;)


Wrota Arkany (RMXP, ravenone)


Zabijcie mnie, ale nie mam pojęcia, co tak właściwie urzekło mnie we Wrotach Arkany. A zwłaszcza w ich pierwszej części, która jest w gruncie rzeczy dość schematyczną, RPG-ową kobyłą z arcytrudnymi walkami, drewnianym bohaterem, dziwaczną momentami grafiką i porcją błędów na okrasę. Ale faktem jest, że jak już przebrnęłam przez irytujące początki, pełne gubienia się po rozległym mieście i uciekania przez lasy przed hordą czepliwych potworów, to nie mogłam się od gry oderwać - aż do ukończenia ostatniej części trylogii, bo Wrota Arkany wciągają jak bagno. Może to sprawka wyjątkowo dobrze dobranej muzyki, może wciągającej fabuły, może topornego uroku Elroara, a może mojego ulubionego roślinno-skrzynkowego zbieractwa - w sumie to mało ważne. Istotny jest efekt - kilkadziesiąt godzin, które z niekłamaną przyjemnością spędziłam przy kolejnych częściach WA, zamiast poświęcić je na sprawy ważne, pożyteczne, czemuś służące i - ogólnie rzecz biorąc - śmiertelnie nudne. A dlaczego pierwsza część? Bo pomimo swojej surowości (a może właśnie z jej powodu...?) ma w sobie najwięcej duszy.